Wizja bycia tatuatorem wielu kojarzy się z funkcjonowaniem jako wolny strzelec, artysta, rzemieślnik, biznesmen, psycholog i melanżowicz w jednym. Stąd popularność dróg na skróty: szkół tatuażu, kursów tatuażu, akademii tatuażu i wszystkiego innego z tym magicznym słowem w nazwie. Jak jednak odróżnić miejsce, w którym rzeczywiście czegoś się nauczysz, od tego, które chce z ciebie tylko zedrzeć hajs?

Do szkoły.
Studiów wyższych z uprawiania sztuki tatuażu jeszcze w Polsce nie zrobisz. Pomysły na uzyskanie “papierka” w tej dziedzinie przez neofitę, który studio tatuażu widział tylko na praktykach, podczas których obserwował tatuatorów przy pracy, parzył kawę lub jechał na mopie a tak przecież wyglądają na ogół studenckie praktyki budzą raczej śmiech niż szacunek.
Kursy tatuażu wyrastają jak grzyby po deszczu, choć pierwsze takie przybytki w Polsce zaczęły powstawać dopiero w roku 2009. Wiele z nich oferuje możliwość zostania profesjonalnym tatuatorem w cztery dni. Cóż, Bóg w siedem stworzył świat, więc może się da.
– Skończyłam kurs tatuażu, jestem bardzo zadowolona, kurs spełnił moje oczekiwania. Przyjechałam z wieloma pytaniami, na które uzyskałam odpowiedź, w międzyczasie pojawiły się nowe pytania na które też dostałam odpowiedź, jestem zachwycona i szczęśliwa – mówi Kamila na stronie internetowej jednej z “Akademii” oferujących takie doszkalanie.
Obok niej zajęcia tej samej szkoły zachwalają absolwentki kursu makijażu permanentnego, stylizacji rzęs, przedłużania włosów i zabiegów kosmetycznych. Brzmi to jak żenująca hybryda szkoły medyczno-prawniczo-florystycznej, ale szczyci się “certyfikatem jakości usług edukacyjnych”.
– To uwłaczające, że tatuaż stawia się na równi ze stylizacją paznokci. Ale jeszcze gorsze jest to, że ludzie się na to łapią, nie sprawdzają nawet często, kto będzie ich szkolił, jakim dorobkiem tatuatorskim instruktorzy mogą się pochwalić. Sam na moich kursach wielokrotnie doświadczyłem tego, że osoby, które przyszły na kurs, nawet nie sprawdziły, kim jestem i co robię – zdradza nam nasz znajomy prowadzący takie kursy w stolicy.
Czterodniowy (po osiem godzin dziennie) kurs tatuażu w instytucji oferującej również szkolenia z zakresu szeroko pojętej kosmetyki kosztuje 4000-5000 zł (płatność można rozłożyć na raty!) i składa się z zajęć teoretycznych i praktycznych. Ćwiczenia przeprowadzane są zarówno na sztucznych skórach jak i na modelach. Akademia zachwala też, że “program szkoleniowy oparty jest na najnowszych trendach światowych”, a żeby było zabawniej, po ukończeniu kursanci otrzymują certyfikat w języku polskim i angielskim, który potwierdza ich uprawnienia do wykonywania tego zawodu. Kto chciałby trafić pod igłę człowieka z czterodniowym doświadczeniem, palec pod budkę. Jakby powiedział nauczyciel z każdej podstawówki: “lasu rąk nie widzę”, a taki kurs odbywa się w każdym miesiącu, więc jest się czego bać.
– Polecam, bardzo czysto, bardzo sterylnie, profesjonalnie. Kursant dbał o wszystko, pytał, czy nie boli – opowiada na stronie akademii modelka, której na owym czterodniowym kursie wykonano tatuaż pod obojczykiem. O artystycznej stronie tatuażu nie wspomniała.
– Takie kursy to ja bym bombardował napalmem – śmieje się znany polski tatuator.

Kurs z Urzędu Pracy.
Jak twierdzi organizator takich szkoleń, walor artystyczny nie jest jednak w tatuażu najważniejszy.
– Tatuaż od niedawna dopiero pretenduje do miana sztuki, choć dla wielu młodych to oczywiste powiązanie. Faktem jest jednak, że prawdziwych artystów na rynku jest może 20%. Dlatego na moim szkoleniu największy nacisk kładę na bezpieczeństwo sanitarne i umiejętności rzemieślnicze. Większość tatuatorów będzie odtwarzać, a nie tworzyć – ocenia. Mimo to, żeby dostać się na jego szkolenie, trzeba dostarczyć teczkę prac.
– Nie oceniam umiejętności twórczych, tylko manualne. Bo bez tego w tatuażu ani rusz, nie ma sensu, żeby ktoś, kto nie ma takich zdolności, płacił nam niemało kasy. Nawet najbardziej utalentowana osoba musi się jednak nauczyć warsztatu tak jak prowadzenia samochodu. Po zdaniu kursu na prawo jazdy nie jesteś dobrym kierowcą, dopiero praktyka pozwala ci nim zostać. Najpierw musisz poruszać się pojazdem bezpiecznie, dopiero po jakimś czasie można pozwolić sobie na brawurę. I dlatego bycie genialnym rysownikiem z ukończonym kursem tatuażu to dopiero wstęp do rzeczywistych umiejętności. Te szkolenia naprawdę się przydają i po nich masa osób pracuje w zawodzie. Trzeba tylko uważać, żeby nie dać się zrobić w bambuko. Są trzydniowe kursy, które kosztują 15 tysięcy + 9 tysięcy za obowiązkową maszynkę. To, że ktoś daje się na to złapać i przy okazji nie sprawdza, z jaką firmą ma do czynienia, jest bardzo smutne. Ludzie myślą, że jak coś jest dostępne i reklamowane, to naprawdę jest dobre. Nie, nie jest – mówi inny organizator szkoleń.
Stworzona przez naszego znajomego Akademia promuje się nawet na Gumtree, organizuje siedmiodniowe szkolenia, które można zakończyć właśnie jako takim utrwaleniem wiedzy i umiejętności, czyli trzy-miesięcznym stażem w studiu tatuażu. A co najciekawsze zarówno szkolenie, jak i staż mogą być refundowane przez urząd pracy !
– Każda osoba, która jest zarejestrowana jako bezrobotna, może mieć refundację. To od konkretnego urzędu zależy, czy refundacja ta będzie całkowita – od 5 do 6 tysięcy złotych czy tylko częściowa. Niektóre urzędy refundują nawet koszt zakwaterowania uczestników z innego miasta – opowiada managerka z Akademii.

Dostać się pod skrzydła Mentora.
– Mieszkam w Kielcach, a tu nie tak łatwo dostać się na praktyki do jakiegoś wybranego mentora. Dlatego wybrałam kurs i nie żałuję, od strony praktycznej bardzo dużo się nauczyłam. Ale oczywiście rozwijać się trzeba cały czas, nigdy się nie zatrzymywać – mówi jedna z absolwentek kursu.
Rzeczywiście najpopularniejszą dotychczas metodą była praca u boku wybranego przez siebie, doświadczonego tatuatora. Forma ta staje się już nieco przestarzała z dwóch powodów: pierwszym jest liczba chętnych, drugim – ego osób aspirujących.
– Do nas przychodzi dużo osób, które chcą się uczyć, ale niestety 95% z nich muszę podziękować. Czasem nie mają talentu, a czasem pokory. I chodzą z zadartym noskiem – mówi tatuator z ze znanego studia tatuażu. Dlatego właśnie amatorzy tatuowania coraz częściej decydują się na inne sposoby nauki, bo tam – jeśli zapłacą – przyjmą ich chętniej, niespecjalnie przejmując się ich podejściem do pracy.
Stąd być może coraz większą popularność zyskują seminaria organizowane na niemal każdej konwencji tatuażu. Zawsze prowadzone są przez profesjonalistów, a miejsce sprzyja marzeniom i znajomościom. Rozstrzał tematyczny weekendowych wykładów jest spory – można z nich wynieść umiejętności rzemieślniczo-techniczne, skupić się na walorach artystycznych (“jak znaleźć własny styl”) i poznać biznesową czy medialną stronę tatuowania. Koszt jest niższy niż ceny typowych szkoleń, nie ma jednak zajęć praktycznych. To kompendium wiedzy, które można zdobyć w dowolnym momencie kariery.
– To seminaria dla osób, które przeszły już jakąś drogę, chcą poznać inne punkty widzenia, udoskonalić się. Jestem ogromnym przeciwnikiem uczenia osób zupełnie zielonych w temacie, to droga na skróty, która nie kończy się dobrze. Gdyby seminarium miało w swojej nazwie słowo “kurs”, to na pewno moja osoba by się na nim nie pojawiła – komentuje znany polski tatuator.
To, co wyróżnia seminaria spośród różnorakich kursów i atrakcji, to dobór ekspertów. Nie uświadczysz tam makijażystek, które postanowiły rozszerzyć działalność; na każdym panelu występuje ceniona w branży tatuatorskiej osoba z doświadczeniem w dziedzinie, o której się wypowiada. Sama obecność na konwencji skutkuje nawiązanymi znajomościami i możliwością podpatrywania mistrzów (i uczniów) przy pracy, stąd doświadczenie to jest nie tyle interesujące, co wręcz chyba niezbędne. Dostrzegają to sami zainteresowani.

Akademia Sztuk Pięknych.
Prawdopodobnie wiele osób skakałoby pod sufit z radości, gdyby dowiedzieli się, że na uczelniach artystycznych utworzono studia z tatuażu. Nie dość, że byłaby to sposobność do nauki tatuowania, to jeszcze możliwość uzyskania wykształcenia wyższego i dyplom magistra sztuki. Niestety na razie nie ma co liczyć na takie zwroty akcji, skoro nawet wykształceni artystycznie tatuatorzy uważają, że jest to niepotrzebne.
– Kierunek “tatuaż” na uczelniach nie bardzo ma sens, wszyscy zainteresowani powinni skupić się po prostu na rysunku, ilustracji, grafice. Poza tym nie bardzo wiem, jak miałyby wyglądać zaliczenia praktyczne – mówi Marcin, który skończył malarstwo na Uniwersytecie Marii Curie-Skłodowskiej, a obecnie tatuuje w znanym warszawskim studiu.
Podobnego zdania jest zresztą nasz znajomy organizator szkoleń, który twierdzi, że pięć lat nauki posługiwania się maszynką to za dużo, umiejętności zdobywa się przez późniejszą praktykę.
– Co do kierunku studiów “tatuaż” – jestem na nie, ale wszelkiego rodzaju kursy pozwalają zawsze zaczerpnąć jakiejś wiedzy. Pod warunkiem, że przekazuje ją osoba, która wie, co mówi, jednak początkujący nie powinni się nastawiać na spektakularny sukces po tygodniowym kursie, większość dobrych tatuażystów latami szlifuje swoje umiejętności – podsumowuje oczywistą oczywistość Marcin z Warszawy.